Tego dnia mijał rok... Rok odkąd wraz z bratem nie widzieliśmy własnych rodziców, rok odkąd runęły wszystkie rodzinne plany, rok od tego nieszczęsnego wypadku, rok odkąd nie ma ich z nami.
Każdego dnia oboje zmagaliśmy się z tęsknotą, ale już nie było odwrotu, musieliśmy iść przez życie dalej, sami...
Rutynowo przywdziałam czarne ubrania i zeszłam na dół. Mieszkaliśmy z Joshem sami, on pracował, a ja rozpoczynałam właśnie ostatni rok na uniwersytecie. Nie narzekaliśmy na brak pieniędzy, jedzenia, czy też miejsca w domu, gdyż rodzice zostawili nam dość spory spadek, każde z nas miało własny samochód i lokatę w banku, mimo wszystko było nam ciężko, obok nas nie było nikogo, nasza najbliższa rodzina mieszkała w Polsce, więc wychodziło na to, że widzieliśmy Babcie i Chrzestnych tylko w niektóre święta.
Była tylko jedna osoba poza nami, która spędzała w naszym domu praktycznie całe dnie, mam na myśli pożal się Boże dziewczynę Josha. Na imię jej było Angelina i bezustannie żerowała na moim biednym, ślepym z zauroczenia braciszku. Czasem miałam ochotę zapoznać ją bliżej z którymś z moich butów, ale powstrzymywałam się z nadzieją, że bracki wreszcie przejrzy na oczy.
Będąc w kuchni usłyszałam jak ktoś wchodzi do domu, wyszłam więc na korytarz by zobaczyć kto to i ujrzałam Josha - Zbieraj się już, jedziemy na cmentarz - oznajmił.
- Nie za wcześnie? Myślałam, że pojedziemy po obiedzie.
- Po obiedzie jestem umówiony na zakupy z Giną.
- Wiesz co? Chociaż dziś mogłaby sobie odpuścić. Jeden dzień, czy to tak wiele?! - krzyknęłam oburzona - Mam nadzieję, że nie wybiera się z nami na groby...- dodałam spokojniej.
- Wybiera się, czeka w samochodzie.
- W takim razie jedźcie sobie sami! - złapałam za płaszczyk i wybiegłam z domu.
Wiem... Można pomyśleć, że zachowywałam się jak dziecko, ale po prostu brakowało mi już sił. Wszystko w domu było na mojej głowie, do tego dochodziła nauka, tęsknota, no i jeszcze Ona.
Prawie co noc płakałam w poduszkę, błagałam Boga by móc cofnąć czas i odzyskać rodziców i choć wiedziałam, że to nierealne dalej łudziłam się, że moje modlitwy zostaną wysłuchane.
Zawsze gdy było mi źle szłam na cmentarz, tam wyobrażałam sobie rozmowę z mamą. Myślałam o tym jak mówię jej o wszystkich problemach i przypominałam sobie Tatę, który zawsze powtarzał, że stać mnie na więcej, że mam wziąć się za naukę i nie przejmować głupstwami. On zawsze miał racje i zawsze wspomagał mnie psychicznie, dopingował do dalszych działań, a za każdy, nawet mały postęp nagradzał dobrym słowem.
Jednak tym razem ominęłam cmentarz, wiedziałam że za chwilę zjawi się tam Angelina, a ja nie miałam ochoty oglądać jej ledwo widocznego z pod tony gładzi szpachlowej oblicza. Chciałam przeczekać ten czas i wybrałam się na London Eye, to było drugie miejsce, gdzie w ciszy i spokoju moja psychika dochodziła do siebie.
W kapsule do której weszłam siedział jakiś dziwny chłopak, gdy mnie zobaczył odwrócił się, założył kaptur i okulary przeciwsłoneczne. Zrobił to w tak szybkim tempie, że nawet nie dostrzegłam jego twarzy. Od dłuższego czasu nie nawiązywałam kontaktów z ludźmi, więc z nim też nie zamierzałam rozmawiać.
Wyjęłam z kieszeni zdjęcie, które odkąd pamiętam miałam przy sobie cały czas, byliśmy na nim całą rodziną, czyli ja, Josh i rodzice. Jak zwykle patrząc na tę fotografię łezka zakręciła mi się w oku. Tak strasznie tęskniłam za tymi starymi czasami, kiedy to otaczały mnie żywe kolory miłości jaką wszyscy darzyliśmy siebie nawzajem.
Widok z góry wielkiego koła zawsze zapierał mi dech w piersiach, rozglądałam się wokół jak szalona podziwiając piękno Londyńskiej architektury. Aż dziwne że po tylu przejażdżkach jakie odbyłam na tej atrakcji, wciąż od nowa zadziwia mnie miasto w którym żyję od lat.
Nadszedł moment w którym zakończyła się moja trasa w kapsule, wstałam więc z białej ławeczki, poprawiłam pasek od płaszczyka i byłam gotowa do wyjścia. Spojrzałam jeszcze na tajemniczego chłopaka, podczas gdy drzwi okrągłego pomieszczenia otwarły się przede mną.
Stanęłam na chodniku czując powiew delikatnego, wrześniowego wiaterku. Przemyślałam sprawę i postanowiłam zadzwonić do Josha, jednak kiedy usiłowałam znaleźć telefon usłyszałam głos dobiegający zza pleców - tego szukasz? - zapytał tajemniczy chłopak z kapsuły. W dłoni trzymał mój telefon i zdjęcie, które jeszcze chwilę temu przyprawiło mnie o wzruszenie.
- Tak, dziękuję - odebrałam rzeczy i ruszyłam przed siebie.
- Tylko tyle? - oburzony nieznajomy wyminął mnie - dobrze, że chociaż zapisałem sobie twój numer - zaśmiał się szelmowsko.
- Że co przepraszam?! Myślałam, że jesteś uczciwy. Ty nie miałeś prawa grzebać w moim telefonie, a ja nie chcę mieć problemów.
- Nie grzebałem, po prostu wpisałem swój numer i zadzwoniłem - mimo dobrego kamuflażu dostrzegłam uśmiech na twarzy chłopaka.
- Faktycznie, to jest wielka różnica - odgryzłam się.
- Muszę lecieć, do zobaczenia! - machnął ręką i tyle go widziałam. To chore, ale chociaż wcale go nie znałam miałam ochotę biec za nim. Tak bardzo mnie zaintrygował, pragnęłam zobaczyć jego twarz, poznać imię, wiek, ale świadomość podpowiadała mi, że pewnie i tak już się nie spotkamy.
Nie dzwoniłam już do Josha, po drodze na cmentarz kupiłam znicze i kwiaty. Na grobie rodziców jak zwykle płakałam, będąc tam nigdy tak naprawdę nie wiedziałam co ze sobą zrobić, byłam po prostu bezsilna, dlatego emocje zawsze brały górę. Jak zwykle usiadłam na ławce i wyobrażałam sobie rozmowę z nimi fascynując się ich bliskością jaką odczuwałam zamykając oczy.
Wieczorem gdy wróciłam do domu zastałam Angelinę na kanapie w salonie, obładowaną torbami ze sklepów najdroższych marek. - Dzień jak co dzień - pomyślałam i wgramoliłam się po schodach na piętro. Na korytarzu moją uwagę przykuła ogromna walizka stojąca obok drzwi sypialni mojego brata. Zdziwiło mnie to, nie wiedziałam co się dzieję. - Josh! - krzyknęłam.
- Co jest siostra?
- Ty mi powiedz co jest, wybierasz się gdzieś?
- Nie rozmawiajmy tutaj, wejdź - zaprosił mnie do swojego pokoju. Usiedliśmy na łóżku, wszystkie szafy i komody były pootwierane, wszędzie porozrzucane ubrania... Na prawdę zaniepokojona całą sytuacją spojrzałam podejrzliwie na brata, miałam już łzy w oczach.- Chciałbym... Musisz wiedzieć, że... Jest taka sprawa...- podrapał się po karku. Wiedziałam już, że to co chciał mi powiedzieć nie spodoba mi się ani trochę - Chciałem poinformować cię, że... Angelina się do nas wprowadza.
- Powiedz mi, że żartujesz, proszę powiedz, że żartujesz - powtarzałam z nadzieją.
- Leah, nie żartuję. Wiem, ze dużo od ciebie wymagam, ale musisz ją zaakceptować, wiem że potrafisz to zrobić.
- Nie Josh, ja nigdy jej nie zaakceptuję, to ty powinieneś wreszcie przejrzeć na oczy! Co jeszcze musi się wydarzyć, żebyś w końcu zrozumiał jak jest naprawdę?! Nawiasem mówiąc, dziękuję że uzgodniłeś ze mną tak ważny szczegół jak przyjęcie nowego lokatora i wiedz, że jeśli ona tu zamieszka, to ja się wyprowadzę.
- Ale Lee, nie możesz się wyprowadzić, z resztą dokąd?
- Jeszcze się zdziwisz i ty i ona! - trzasnęłam drzwiami i poszłam do siebie.
Zaczęłam pakować walizki, miałam zamiar nazajutrz władować je do samochodu i tak po prostu odjechać wraz z nimi do nikąd.
Nie wiedziałam gdzie mogłabym zamieszkać, przecież nie znajduje się lokum tak z dnia na dzień, a zwłaszcza w mieście jakim jest Londyn. Byłam więc nieszczęśliwa, samotna i bezdomna...
_____________________________________
Cześć, mam nadzieję że pod tym 1 rozdziałem wyrazicie swoje opinie na jego temat.
Bardzo chciałabym wiedzieć czy wam się spodobało i czy pisać dalej : )
Pozdrawiam, wasza skrzywiona psychicznie Magdalena haha : D
Zakochałam się w tym opowiadaniu ;***
OdpowiedzUsuńŚwietnie się zaczyna :3 Zapraszam też do mnie :) :
OdpowiedzUsuńhttp://inlovewith1dstory.blogspot.com/